który urządzając miejsce ich schadzki, pamiętał o oszczędzeniu jej tego ciosu.
On tymczasem odwiązał jej woalkę, zdjął kapelusz, posadził ją na fotelu, stojącym w rogu kominka, a ukląkłszy przed nią, całował ją namiętnie, powtarzając:
— O! najdroższa! jak to dobrze, że jesteś wreszcie ze mną...
Gdy to mówił, w oczach jego malował się czuły prawie wyraz, choć właściwie jaśniała w nich tylko radość prędkiego zaspokojenia żądzy zmysłowej. Tak! nic więcej, bo widząc, iż na ustach Heleny igra uśmiech swobodny — uśmiech okupiony tak krwawo, wywołany jedynie pragnieniem uczynienia go szczęśliwym — pomyślał, że ona nie poraz pierwszy zapewne przychodzi na podobną schadzkę. Jakże odmiennie każde z nich czuło i myślało w tej chwili.
— Muszę przecież skorzystać z przelotnej jej słabości ku mnie — myślał Armand — dlaczegóż jednak wszystkie kobiety chcą zawsze wmówić w ciebie, że jesteś ich pierwszym kochankiem.
Pocałunkami rozrzucał pukle jej włosów, które Helena napróżno starała się ręką odgarnąć z czoła.
— Nie troszcz się o to — rzekł — pomyślałem o wszystkiem.
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/87
Ta strona została przepisana.