Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/90

Ta strona została przepisana.

ny uśmiech, z jakim powitała go Helena, przyniesiony przez nią grzebyk, uległość, z jaką pozwalała się rozebrać — coraz bardziej, utwierdzał się w przekonaniu, że jest nie pierwszym jej kochankiem. Nadto czuł dla niej pogardę, że tak bezwiednie okazała się posłuszną. Spokój jej zachowania, się uważał jako dowód zupełnego braku poczucia moralności. Nie zastanawiał się nad tem, że byłby ją nazwał obłudną, gdyby zwierzyła się przed nim z dręczących ją wyrzutów sumienia... nie chciał, czy nie umiał pojąć istotnego znaczenia jej słów: „Posłucha, Armandzie, kocham cię od pierwszej chwili, gdym cię poznała... Przeczuwając, żeś dotąd, nigdy szczęścia nie zaznał, zapragnęłam uczynić cię szczęśliwym, ukoić rany twego serca... Niekiedy dostrzegam na czole twem zmarszczki, których widok jest mi nieznośną męczarnią... Gdyś prosił, abym ci się oddała a ja odmawiałam twemu żądaniu, widziałam tę zmarszczkę tu... po nad brwiami — dodała całując go w czoło — a potem, gdy przychyliłam się do twej prośby, zmarszczka minęła... Oto, dla czego tu przyszłam i nigdy tego nie pożałuję, bo dumną jestem z twej miłości!...“
— Dziwna rzecz — myślał Armand — że żadna kobieta nie może się zdobyć na odwagę powiedzenia sobie: Popełniam pod-