„Muszę coś obmyśleć... O! jak to słodko cierpieć przez miłość dla niego“!... Myśl ta uspokoiła burzę, miotającą jej sercem, zdawało jej się, że czuje jeszcze na ustach gorący pocałunek Armanda. Przebiegała znów myślą wszystkie szczegóły ich spotkania się, począwszy od niepokoju powitania, do smutnej chwili rozstania się... Ach jakże czule pożegnali się na progu drzwi, po za któremi czekało ją jednostajne codzienne życie!...
Jak dziwnie przedstawiała się jej oczom ulica... tłumy przechodniów, turkot dorożek i hałaśliwe dzwonki omnibusów! Armand został jeszcze w zacisznem mieszkanku, co też mógł myśleć, patrząc na łóżko, które sama zasłała z czarującym uśmiechem:
— Zacznę być wdzięczną macosze, że mi kazała zajmować się porządkiem w domu, kiedy byłam dzieckiem...
Nieraz prawdzie słyszała, jak mówiono, że mężczyźni pogardzają zwykle kobietami, od których niczego się już spodziewać nie mogą. Ale Armand nie jest przecież podobnym do wszystkich, wszak całował ją najczulej po tej chwili szału i zupełnego zapomnienia.
Bo byłam jeszcze przy nim — myślała — a jeżeli teraz osądził mnie i potępił!... Osądził? Potępił? Nie! to niepodobna! Jestem wprawdzie zdrajczynią, ale zdradziłam dla niego!...
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/97
Ta strona została przepisana.