W odległości najmniéj dwudziestu kroków, jakiś człowiek ogromnéj postaci, którego twarzy dojrzéć nie mogła, w jednym ręku trzymał Donnę Inezę, a w drugiej długą szpadę. Człowiek ten był otoczony tłumem ludzi, śmiejących się, krzyczących i starających się wydrzéć mu jego zdobycz.
— Panowie, zlitujcie się nademną! — wołała hrabina, załamując ręce — to Ineza, córka moja!... Zabijcie tego człowieka, który mi ją porwał! Lecz pośród zgiełku głosu jéj nikt słyszéć niemógł.
Tymczasem Baltazar, bo to był on jak mógł bronił swą zdobycz od natarczywość i towarzyszy. Czekał on chwili, aż się tłum zmniejszył. Hrabina z przestrachem spoglądała na tych ludzi, z których każdy oświetlony jaskrawym blaskiem pochodni, zdawał się bydź szatanem, czychającym na piękną Inezę. Jednakowoż hrabina jeszcze nie traciła nadziei.
Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/269
Ta strona została przepisana.