Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/294

Ta strona została przepisana.

— Zlituj się nademną! Ah! zlituj się! — wyjąkał Alfons chowając się pod pościel.
— Vasconcellos wzniósł oczy do nieba, złożył ręce i wyrzekł imię swego ojca.
Wstań najjaśniejszy Panie! — rzekł do Alfonsa — umrę za ciebie, królu.
Alfons był posłusznym; wstał, drżąc cały; Vasconcellos przyciągnął go do drzwi i stanął przednim, zdobytą szpadą, gotów odeprzeć piérwsze natarcie.
Drzwi trzęsły się pod uderzeniami i już tylko co się rozlecić miały. Tłum ryczał z niecierpliwości i gniewu, hałas wzmagał się co chwila. Nagle rozniósł się straszny krzyk.
— Oto on! oto nasz Samson! on wysadzi drzwi i zabije Alfonsa!
Nastąpiło chwilowe milczenie; potem straszny cios i zaraz drzwi z łoskotem wypadły.
— Niech żyje Baltazar! — ryknął tłum, rzucając się ku drzwiom.