cała powierzchowność tchnęła szlachetnością; lecz, zdawało się, że za jego twarzą była jeszcze druga, że tak powiemy, wiecznie kłamiąca i fałszywa. W jego szczerości przebijało znużenie, jakie się zwykle czuje po odegraniu wyuczonéj a mozolnéj roli. Z pod jego pańskiéj uprzejmości wyszczerzała się zimna rachuba. W uśmiéchu chytrość przeglądała.
Razu jednego, w dzieciństwie, zbliżyliśmy się do krzaka róż, rozlewającego pod wieczór swój przyjemny zapach. Róże kołysały się powabnie na kolczystych prątkach, poruszanych wieczornym wietrzykiem. Stanęliśmy z rozwartemi nozdrzami nad krzakiem, chciwie nań spoglądając; nie śmieliśmy jednak zerwać kwiatu... Nakoniec ściągamy rękę...
A w tém nagle z pośrod wnętrza korony róż wyskoczyła zielonkawa głowa, ze syczeniem wysuwając żądło...
Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/418
Ta strona została przepisana.