Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/546

Ta strona została przepisana.

zara wielkiego i usłużonego Merkurego; lecz Baltazar nie powracał.
Roztargniony Conti przeszedł obok Ascania i zapomniał mu się ukłonić, Padewczyk nie mógł znieść tego ubliżenia zasadom grzeczności. Z fantazją włożył swój tok na lewe ucho i zaczął sztukać szpadą.
— Na Bachusa!... Oto niegrzeczny człowiek w najwyższém stopniu! — zawołał Ascanio. — Ach! wszak to Sinior Wiljam, Conti Vintimil! Moje uszanowanie, moje najniższe uszanowanie.
Conti obejrzał się z niespokoinością.
— Milcz! — szepnął Wiliam; — nie nazywaj mnie... jestem tylko Sir Wiliamem.
— Niech i tak będzie, Sir Wiliamie, — rzekł Ascanio podnosząc się i zniżając na palcach; — lecz upadły bochaterze, zmieniając nazwisko, powinieneś był zmienić i sposób obchodzenia się z ludźmi... Przynajmniéj tak mi się zdaje... a cóż ty nato?