Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/614

Ta strona została przepisana.

Ten sam lo był tłum co i dawniéj; lecz odzież jego zużyła się na sterczących z pod skóry kościach. Widać tam było same tylko łachmany i ogniste spojrzenia, wytryskające z wklęsłości oczu, zapadłych przez pędzę. Ów tłum nędzarzy był żyjącą i straszliwą groźbą.
Na widok mnicha, wszystkie głowy odkryły się; gorąca nadzieja błysnęła we wszystkich spojrzeniach. Wśród zgiełku, te słowa dochodziły do jego uszu:
— Czy chwila nadeszła?
Mnich potrząsnął głową i przeszedł.
— Wielebny ojcze — rzekł jakiś głos blizko niego — jesteś istotnym królem tego tłumu. Uwielbiam twoją zręczność, podziwiam ją... Godnym byłeś urodzić się Anglikiem, wielebny ojcze.
Mnich odwrócił się i poznał lorda Ryszarda Fanshaw, który odbywał także in-