Infant namiętnie spoglądał na Izabellę, podczas gdy ta mówiła. Łzy szczęścia, radości, spływały mu po policzkach. O całym świecie o Castelmelhorze zapomniał on, i napawał się tylko tym głosem, który, dotąd zimny i surowy, przemówił nareszcie kilka wyrazów, jakby miłością tchnących.
— Dziękuję!... dziękuję!... — szeptał cichym głosem — lecz nie płacz już, pani; bo nie będę miał siły umrzéć.
Królowa cała była wzburzona. Teraz już miłość swą dla Vaconcellos’a za zbrodnię uważała. Chciała wmówić w siebie, że on jest winnym, lecz nie mogła. Serce jéj odrzucało wszystkie dowody. Ona w tém wszystkiém fałsz widziała — a wśród tych marzeń, szlachetne i dumne oblicze Vasconcellos’a stawiało przed jéj oczyma, jakby dla poparcia jej przekonania i zbiciu potwarczych oskarżeń.
Co zaś do infanta, Izabella chciała mu
Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/670
Ta strona została przepisana.