Strona:PL P Féval Łowy królewskie.djvu/678

Ta strona została przepisana.

numer trzynasty, dozorca dał mu latarkę i życzył szczęśliwéj drogi, zapewniając go, że o ile zapamiętać nie może, nigdy jeszcze ta kryjówka przez nikogo zajętą nie była.
W samą porę przybył Baltazar. Światła lampki przedstawiło mu tę straszną gruppę, którąśmy opisali w poprzedzającym rozdziale.
Baltazar rzucił się naprzód. Jednym skokiem stanął obok zamaskowanego człowieka. Ten odwrócił się, podnosząc szpadę; Baltazar nie miał broni.
Lecz on jéj nie potrzebował. Silną ręką zasłoniwszy się od ciosu przeciwnika, schwycił go w pół w żelazne swe, ramiona. Człowiek w masce krzyknął, lecz tylko raz jeden; potém dało się słyszéć trzeszczenie jakby łamanych kości. Baltazar wypuścił z objęć swą ofiarę, i trup ciężko upadł na ziemię.
Wtedy dzielny olbrzym westchnął nie ze znużenia, lecz z radości. Powodowany uczuciem ciekawości, bardzo naturalném, chciał