tylko jest pewném, że w pałacu naboba 53 dwie osoby, które nas zgubić mogą.
Bibandier milczał. Był również strwożony jak Błażéj lecz w odmiennym sposobie.
— Czy nie można dostać wina? — zapytał Robert — czyliż sadzicie że jestem pijany i dla tego prawicie mi brednie... jesteśmy bogaci... i ręczę wam, że Montalt odda mi swoje pudełko z djamentami... głupiec... ażebym mu robił intefesa... ob! wiem o tém...
Bibandier szarpnął nim znowu.
— Słuchaj — mówił — wyjdźmy... w ogrodzie jest piekielne gorąco... świeże powietrze otrzeźwi ciebie.
Ujął go za jedną rękę, Błażéj za drugą, usiłując go podnieść.
Robert śmiał się serdecznie.
— Chodź! — mówił Błażéj — musimy się naradzić... kto wie czy jutro nie będzie za późno...
Robert spojrzał na każdego z nich pojedynczo osłupiałym wzrokiem, poczém nagłém poruszeniem odepchnął ich od siebie i położył ręce na stole, a na nich oparł głowę.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1031
Ta strona została przepisana.