Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1040

Ta strona została przepisana.

Ciągnął Stefana przez ogród, a ten nieopierał mu się, bo myśl jego obumarła.
Powrócili do pałacu i po kilku sekundach stanęli przy drzwiach buduaru.
Roger pierwszy chciał drzwi wywalić, lecz jego szalony popęd wstrzymany został przez mur żyjący: dwaj czarni stali przy progu.
— Nikczemnicy! — czyż ośmielicie się mi opierać... ustąpcie!... muszę mówić z mylordem.
Seid i jego towarzysz zachowali milczenie i nie ruszyli się z miejsca.
Roger powtórnie na drzwi natarł, lecz bezskutecznie. Krzyczał, groził i płakał.
Gdy się po raz trzeci chciał rzucić na czarnych, Stefan zatrzymał go:
— Mylord jest dzisiaj zbyt dobrze strzeżony — poszepnął głębokim i gorzkim głosem.
Poczém dodał zwracając się do czarnych:
— Powiedźcie waszemu panu, że opuszczamy jego dom na zawsze... lecz nie żegnamy się z nim jeszcze... bo jutro się z nim zobaczemy...
Następnie odprowadził Rogera, gdy dwaj murzyni stali jak wryci na straży.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .