Stojąc niewzruszenie po kilka godzin widział nie raz, że Blanka wspierała zasmuconą główkę na ręku, a wtedy łzy błyszczały w oczach biednego więźnia.
Bardzo często próbował zwrócić uwagę dziewicy, już to wzywając ją po imieniu, o którém wiedział, lub dając inne znaki przez kraty; lecz głos jego gubił się pośród chrapliwych śpiewów jego towarzyszy, a znaków Blanka nie pojmowała, gdyż nie przypuszczała ażeby się do niej odnosiły.
Więźniem byt Wincenty de Penhoel.
Wincenty, którego jéj łzy wymowne wzywały, mógł ją widzieć płaczącą, o kilka zaś kroków stał dom, w którym żyła jéj matka wzywająca ją w gorących modłach.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wincenty przybył do Paryża, podróżując pieszo lub na wozie, słowem jak mógł.
Z Redonu do Rennes łatwo było postępować za śladem uwożących Blankę, a w ostatnim miejscu dowiedział się na poczcie, że się udali paryzką drogą.
Uwoziciele zmienili nazwiska i Wincenty