Byli to dwaj dorodni młodzieńcy zwinni i wykwintnie ubrani, którzy wyskoczyli z okałego pojazdu stojącego przed domem. Pojazd nie miał herbów na drzwiczkach, tylky dwie głoski B. M. Na koźle siedział murzyn w azjatyckim ubiorze, w tyle pojazdu był drugi zupełnie mu podobny.
Panowie Edward i Leon de S. Remy — były to nazwiska naszych awanturników — wybijali ciągle do bramy, za którą po pięciu minutach, odezwał się któś ospałym głosem:
— Mamo Gonel — czy wziął klucz z sobą lokator z piątego piętra?
— Tak papo Gonel.
— A więc to są hultaje którzy nam snu zazdroszczą...
To oznaczało, że p. Gonel kładł znowu na poduszkę swoją głowę opatrzoną ciepłą szlafmycą.
Nowe pukanie.
— Do kata! cóż to znaczy?... zobacz no Biszetko!
— Bądź tak grzeczny mnie wyręczyć...
— Czy chcesz żebym się kaszlu nabawił?
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1066
Ta strona została przepisana.