Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1068

Ta strona została przepisana.

— Co za ton!
— Lecz jesteśmy jéj ścisłemi przyjaciółmi...
— Jéj stryjecznemi braćmi...
— Jéj mlecznemi braćmi.
— Ta, ta, ta — mówiła odźwierna — nigdy was nie widziałam moi panowie, i pani nie przyjmuje o téj godzinie... przyjdźcie późniéj...
— Czyś nas nigdy nie widziała?
— Cóż tam Biszetko? — zawołał odźwierny z budki.
— Posłuchaj nas — rzekł Leon — musimy się widziéć z margrabiny i to natychmiast.
— Niepodobna!
Pan Edward wydobył z kieszeni kilka luidorów i wsunął je do ryk odźwiernéj, a ta cofnęła się do latarki będącéj przy drzwiach budki. Gdyby to były drobne pieniądze, byłaby może opierała się dla pozoru, lecz odblask złota zmiękczył ją do tego stopnia, że upuściwszy miotłę, ukłoniła się niziutko.
— To jest... — rzekła — nie podobna... lecz zrozumiejmy się... Panowie wydajcie się