Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/107

Ta strona została przepisana.

smutkiem, w którym się malowała słodycz duszy jego.
— Przebacz mi Penhoelu... — rzekł do niego.
Remigeusz wzruszył ramionami. Pragnął ażeby mu ktoś stawił czoło.
— Widać że się zajmujesz bardzo ważnemi myślami — odezwał się w złym humorze.
Stryj Jan spuściwszy oczy nic nie odpowiedział.
— Czy nie będziesz tak łaskaw powiedziéć nam — mówił dalej Penhoeł — jaki był przedmiot twoich rozmyślań?
Stryj podniósł zwolna oczy. Powieki jego były zwilżone.
— Bo ja przypominam sobie... — rzekł cichym i prawie uroczystym głosem.
— I cóż tedy przypominasz sobie?
Stryj Jan założywszy ręce przemówił:
— Dziś upływa lat piętnaście mój synowcze, jak Ludwik Penhoel opuścił dom ojcowski i nie powrócił więcej...