szczonym wzrokiem. Trzymała w ręku flakonik, który często do nosa przytykała. Była bardzo bladą, cała jéj powierzchowność okazywała widoczne ślady wzruszenia, jakiego doznała zeszłéj nocy.
Robert był także bladym, bledszym być może jak margrabina, lecz nie spuszczał oczu i w spojrzeniu jego malowało się posępne postanowienie.
Była 9 z rana.
Zajmowali się rozmowę, w któréj gorzkie wyrzuty i zasmucające uwagi krzyżowały się na wszystkie strony.
Najdolegliwsze pociski wymierzane były przeciw Bibandierowi, który nie wiedział jak wytłumaczyć słabość, któréj się dopuścił.
Gdyby nie on, córki stryja Jana nie byłyby powróciły niepokoić stowarzyszenie.
Najprzód usiłował się uniewinnić: przysięgał najuroczyściéj że w nocy ś. Ludwika utopił Djanę i Cyprjanę przyczepiwszy im kamienie do szyi; lecz oczywistość zaprzeczała temu, bo Djana i Cyprjana żyły.
— Posłuchajcie! — rzekł ze wzruszeniem
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1108
Ta strona została przepisana.