ażeby wyznaczył godzinę, w któréj będzie się mógł z nim widzićé dzisiejszego rana.”
Byłoż to zasadzkę?
Robert odprawił służącego gestem, i podał list Błażejowi.
— Jakże postąpisz? — zapytał ostatni.
— Co do mnie nie poszedłbym — odezwał się Bibandier.
Amerykanin milczał.
Oparł się o wystawę kominka, a po kilku chwilach podniósł oczy na Lolę, która odzyskała swoją obojętność.
— Czy ten pokój jest dobrze strzeżony? — zapylał przypatrując się planowi.
— Pełno jest lokai w pałacu — odpowiedziała Lola — dwaj murzyni są czujni jak psy na łańcuchu.
— Jeśli nabob wychodzi — zapytał amerykanin — czy murzyni mu towarzyszą?
— Zawsze.
Robert poskrobał się w czoło, jak człowiek głęboko się zastanawiający.
— To się da zrobić — poszepnął — był czas, w którym śpioch był dziarskim zuchem...
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1118
Ta strona została przepisana.