wego, który spał pod drzewem, a przynajmniéj zdawało się że śpi, mając głowę opuszczony na piersi i ręce zsiniałe od zimna na wilgotnéj trawie. Amerykanin nie był ciekawym twarzy tego człowieka, lecz pomimo tego nachylił się przechodząc koło niego.
— Wincenty Penhoel... — poszepnął z zadziwieniem, a uśmiech zaigrał mu na ustach.
— Teraz lub nigdy, potrzeba z nim wznowić znajomość — rzekł do siebie ujmując zlodowaciałą rękę młodzieńca. Na to dotknięcie, Wincenty ocknąwszy się nagle, powstał na nogi.
Biedny chłopiec przez wiele nocy nie zmrużył oka. O wschodzie słońca, po nadaremnym bieganiu za pojazdém, zaczołgał się aż tutaj chcąc się ukryć, i znużenie go przemogło.
Pierwszą jego myślą było uciekać, gdyż zachował wspomnienie nocnych wypadków, i pomyślał że go chcą przytrzymać; lecz nogi mu zdrętwiały od zimna i zaledwie mógł się cofnąć o kilka kroków.
Robert przybliżył się do niego uśmiechając z dobrocią i podał mu rękę.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1129
Ta strona została przepisana.