za uchylonymi drzwiami sąsiedniéj sali i wskazywał właśnie palcem na naboba Wincentemu Penhoel.
Wincenty okazał zadziwienie.
— Czy Pan tylko jesteś pewny?
— Nieomylnie.
Wincenty pochylił głowę i zdawał się zastanawiać, poczém wyprostował się i oczy jego zabłysły z wielkim zadowoleniem amerykanina.
— Tak... tak... — mówił do siebie Wincenty — prawda... dwaj murzyni.
Przypomniał sobie, że ich widział przy nabobie na statku parowym.
— Czy mi pan pożyczysz sześciu luidorów? — zapytał Roberta.
Robert sięgnął pospiesznie do kieszeni.
— Nie wymieniaj pan tylko mego nazwiska... — szepnął do ucha Wincentego, który wchodził do sali.
Montalt wypogodził twarz spostrzegłszy go.
— Ah! nie mylę się... to nasz majtek bretoński.
Podał mu rękę przyjaźnie.
Wincenty trzymał ręce opuszczone. Gło-
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1154
Ta strona została przepisana.