mówił — mylordzie! idzie tu nie tylko o ciebie, ale o dwie młode dziewice...
— Dwie... — przerwał Montałt z uśmiechem — to więc czyni cztery kobiety.
Lekki rumieniec wystąpił na policzki malarza.
— Idzie tu o szczęście mojego życia... i o szczęście Rogera... o nas dwóch mylordzie, których uważałeś za braci... za synów! wiadomo ci, że mieliśmy jedyną nadzieję i oddychaliśmy miłością...
— Chcesz mówić o pannie Djanie i pannie Cyprjanie... — pomruknął Montalt — nie znam ich wcale.
— Pan ich nie znasz! — wykrzyknął Roger gwałtownie — na Boga! kłamiesz mylordzie!...
Brwi Montalta lekko się zmarszczyły.
— Jasno jak słońce — szepnął — że moi młodzi bracia... moi ukochani synowie, wyrażając się językiem pana Stefana... postanowili bić się ze mną... nie mogę temu zapobiedz jak uważam.
Stefan spoglądał na niego żałosnym wzrokiem.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1164
Ta strona została przepisana.