Starzec stanął naprzeciw zielonego stołu, wyprostował się i jego podniesiona głowa ukazała twarz szlachetny i czcigodny sześćdziesięcio-letniego starca.
— Kto z panów — odezwał się łagodnym i stałym głosem — jest pan Berry-Montalt?
— Ja nim jestem — odpowiedział nabob nie odwróciwszy się.
— Proszę więc z sobą — rzekł starzec — mam z panom co pomówić.
Montalt nie ruszył się.
— Mój zacny panie — rzekł tylko — zdaje mi się, że wiem o co idzie... czy nie o porwanie dziewczyny?
— Mojéj synowicy — odpowiedział starzec z prostotą.
— Twojéj synowicy... mniejsza o to — odezwał się nabob — przychodzisz wyzwać mnie na pojedynek...
— Prawda... — mówią że pan jesteś tak bogatym, że nie obawiasz się sprawiedliwości praw...
Montalt otworzył pugilares na stole.
— Mylordzie! — odezwał się jeden z grają-
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1170
Ta strona została przepisana.