jakby skamieniała, obarwiła się uśmiechem głupowatości.
Pani siedziała w ém samém miejscu co wczoraj. Złożyła ręce na kolana, opierając się o ścianę. Jej twarz była trupiéj bladości.
Stryj Jan klęczał u jéj nóg, przyglądając się w milczeniu.
Ktoś zapukał. Stryj mniemał, że to był sąsiad.
— Wejdź! — mówił.
Drzwi się otworzyły, wszedł jakiś człowiek i spojrzał z zadziwieniem w około siebie.
— Czy tu mieszka pan Jan de Penhoel? — zapytał.
— Tak — odpowiedział stryj — ja nim jestem.
— Mam list do pana.
Poczém dodał jedném tchem chcąc się jak najspieszniéj oddalić, gdyż widok téj nędzy ściskał mu serce.
— Nie czekam na odpowiedź, bywajcie zdrowi moi państwo!
Wyszedł pospiesznie.
Stryj odebrał list od Roberta, który był następującéj osnowy:
— „Jesteś mężnym, kochasz pan panią
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1175
Ta strona została przepisana.