Spoglądał na talar, wymawiając drżącemi usty niezrozumiałe wyrazy, groził pięścią Marcie i dziko się uśmiechał. Następnie wstał kołysząc się na nogach odwykłych od chodzenia; a ktokolwiek byłby go wtedy widział, przeląkłby się jego kościotrupiéj postaci. Widać było niejako kości wystające z dziur brudnych łachmanów.
Najprzód udał, się do okienka w duchu i przyjrzał się mu z baczną uwagą, wzruszywszy głową na znak zadowolenia.
Poczém poszedł do drzwi, za któremi Djana stawała; w drzwiach tych jak również w przepierzeniu z desek, było mnóstwo szpar i dziur, które Remigeusz zliczył dokładnie.
Teraz stał przed Martą, która mogła uważać każde jego poruszenie, lecz biedna kobieta machinalnie na niego spoglądała, bo jéj myśl gdzieindziej błądziła. Nie pojmowała dla czego Penhoel obliczał szpary i nie usiłowała dochodzić tego.
Remigeusz włożył palec w największą szczelinę i potrząsnął głową.
Zwrócił swój wzrok posępny na Martę, która obecnie na niego nie patrzyła.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1182
Ta strona została przepisana.