nie szczędzi pieniędzy na zadowolenie swoich dziwactw i pewny jestem, że dostaniemy tyle, ile zażądamy... lecz trzeba czekać... często broń więcéj znaczy jak pieniądze... a jutro jak mówi Błażéj, będziemy może milionowemi panami...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nad wieczorem Berry-Montalt powrócił do pałacu. Cały dzień przepędził w klubie cudzoziemskim i ztamtąd pisał dwa ostatnie listy do kawalera las Matas.
Wysiadając z pojazdu, zapytał się czy kawaler nie przyszedł lub czy mu nie odpisał.
Nie było żadnego listu i tylko margrabina d’Urgel była z odwiedzinami u Mirzy.
Nabob udał się do swoich pokojów smutny i roztargniony. Usiadł przed biórkiem i umaczał pióro w kałamarzu.
— Jan de Penhoel... — szepnął — porwanie dziewicy... wszystko to jest bardzo dziwném... powinienem był z nim pomówić.
Położywszy pióro, oparł głowę na ręku.
— Wszystko to jest naglącém i niepojętém — mówił. — Czyliż w tém jest palec Boży... albo też może igrzysko przypadku...