rzyła płomień. W jéj zamyślonéj twarzy malowało się wachanie i litość.
— One są bardzo piękne... — mruczała — bardzo miłe... ich głosy przejmuję serce...
ja jestem starą i brzydką...
Podniosła nakrywkę imbryczka, w którym była woda na herbatę.
— A przytém — mówiła marszcząc brwi — przez te piękne dziewczyny, moja pani łzy roni... biedna Mirza... jakże była piękną, dopóki płacz nie zagłębił jéj oczu... dawniéj była kochaną... teraz nią pogardzają....
Tak mówiąc Nawn, przebierała w kieszeni złoto, które zlekka brzękało.
— Tak... tak... — mówiła wyjąwszy z kieszeni garść złota — to co robię, to dla mojéj pani... cóż mnie obchodzi to złoto?...
Jéj wzrok lubieżny był w sprzeczności z temi słowy.
Gdy nasyciła wzrok widokiem luidorów, schowała je do kieszeni i wyjęła z za łona szklarnią flaszeczkę.
W téj chwili, Blanka otworzyła oczy i spojrzała zgasłym wzrokiem w około.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1236
Ta strona została przepisana.