Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/127

Ta strona została przepisana.

czej skóry który wisiał przy drzwiach i wyszedł nic nie powiedziawszy.
— On jest dobrym — szepnął stryj Jan sam do siebie — i serce jego nie jest jeszcze głuchém na głos nieszczęśliwego.
— Przyznać należy że niemasz w okolicy piękniejszej dziewczyny nad wysoką Joannę z Hussayes — pomruknął sceptyk Makreofal.
Grad uderzał w szyby. Wiatr świszczał i słychać było grzmoty.
Penhoel sam wyszedł z pałacu. Mały chłopiec biegł naprzód.
Penhoel schodził zwolna ze spadzistej drogi. Odrzuciwszy w tył kaptur z wilczej skóry doznawał przyjemności wystawiając obnażoną głowę na deszcz ulewny. Czoło jego było pałające.
Stąpał ze spuszczoną głową, odsuwając machinalnie zmoczone włosy które mu oczy zasłaniały i pomrukiwał mimowolnie:
— Ludwik... Ludwik... mój brat....
Noc była ciemną: jedynie tylko w długich przerwach, błyskawica rozdzierała czarne obłoki.