— Pozwól mi przypatrzéć się sobie... — mówił starzec, którego wzruszenie cięgle wzrastało — wczoraj siedziałeś do mnie plecami gdy przyszedłem wyzwać ciebie... i mój wzrok jest zbyt słabym, ażebym mógł rozpoznać rysy twarzy w odległości dwóch szpad wyprostowanych...
Był tuż przy Montalcie, który spuszczał oczy marszczac brwi.
— Oh! — rzekł starzec z rozrzewnieniem — jest temu lat dwadzieścia i być może że się mylę... Spojrzyj pan na mnie... czy mnie nie poznajesz?...
— Nie — odpowiedział Montalt.
Stryj Jan zakrył twarz rękami.
— Nie... a więc się mylę... bo Ludwik Penhoel nie wyrzekłby się brata ojca swego...
Montalt zachował obojętność, ręka jego ścisnęła rękoiść szpady.
— Musiałeś pan wypocząć?...
Stryj Jan ze schyloną głowę powrócił na swoje stanowisko.
Młodzieńcy, którzy nie słyszeli ostatnich słów jego, nie pojmowali nic z téj sceny.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1271
Ta strona została przepisana.