Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1272

Ta strona została przepisana.

Powzięli tylko przez chwilę nadzieję, która obecnie znikała.
Jan Penhoel zanim wziął znów szpadę do ręki, wyjął chustkę z grubego płótna, dla otarcia oczu zalanych łzami.
— Proszę ciebie jeszcze o chwilę — rzekł — bo potrzeba mieć czyste oczy, chcąc się bronić tobie... starcy są jak dzieci... płaczą... Oh! Bóg powinienby mi oszczędzić téj zwodniczéj nadziei... on był moim synem... nie wiem czy tak kocham mego Wincentego, jak jego kochałem...
Brwi nabobs zmarszczyły się wydatniéj, a rumieniec żywy zastąpił bladość jego policzków.
— Dalej — odezwał się zmienionym głosem.
Stryj Jan wziął szpadę.
— On także — mówił — kochał mnie... szlachetne dziecię... drogie serce... niech Bóg ma go w swojej opiece!...
Stanął w postawie, lecz szpada jego nie skrzyżowała się ze szpadą przeciwnika.
Młodzieńcy wydali razem okrzyk podziwienia.