Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1292

Ta strona została przepisana.

Jones otarłszy starannie szpady, kładł je zwolna do pochew.
Lecz po chwili, Ludwik przemienił się w naboba; oburzał się już przeciw tak zwanéj słabości, przestał płakać, wydarł się z objęć starca, a twarz jego odzyskała zwykłą obojętność.
— Ludwiku! — przemówił Jan nie dostrzegłszy tej zmiany — jak mogłeś tak długo być od nas oddalonym?
— Ponieważ nie było dla mnie miejsca w domu ojca mego, — odpowiedział z goryczą — szukałem przeto szczęścia po świecie.
Stryj Jan spojrzał wtedy na zmarszczone brwi jego i szyderski uśmiech.
— Jak to możesz mówić?... — szepnął.
— Mogliście się obejść bezemnie przez lat 20 — przerwał — i ja też ze swéj strony nie myślałem o was.
Jan zwiesił głowę.
— Skończmy — rzekł Montalt — twoje córki są u mnie... możesz je zabrać z sobą.
— Moje córki? — odezwał się zdumiony Jan — te które nazywałem mojemi córkami, umarły...