ręce i uprowadziły do drzwi. Montalt śledził je smętnym wzrokiem.
Mój ojcze! — szepnął — Bóg sprawiedliwy uwieńczył tak pięknie twoje życie szlachetne i uczciwe... w imieniu córek twoich błagam przebaczenia twego.
Stryj Jan zbliżył się do niego jakby chciał go pocałować, gdy témczasem szepnę! mu cóś do ucha.
Montalt zgnębiony radością cofnął się i przyłożył ręce do piersi, a upojenie szczęścia malowało się w obliczu jego.
— Ja... ja!... — zawołał przerywanym głosem — Djana! Cyprjana!... dzieci serca mego... dwa anioły pocieszające mnie w udręczeniach!... do kata — dodał z szczerym śmiechem obróciwszy się do Stefana i Rogera — moi młodzi towarzysze zbliżcie się do mnie...
mieliście słuszność zazdrościć mi, bo jestem pewny, że je lepiej kocham jak wy... daj mi rękę Stefanie... jesteś szlachetnym młodzianem... a ty Rogerze, lubo jesteś nieznośnym trzpiotem...
Młodzieńcy nie dali sobie powtórzyć tego.
— Stefanie! — rzekł Montalt z niejakim
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1305
Ta strona została przepisana.