— Ludwika Penhoel — powtórzył Robert.
Powiedział to bez myśli. Według niego bowiem, nabob powinien być jeszcze w Paryżu, albo przynajmniéj w drodze. Lecz potrzeba było zastraszyć Pontalesa, który wachał się jeszcze.
— Panie margrabio! — rzekł Robert — potrzeba się zdecydować... Jeżeli nie podpiszesz... przewieziemy tutaj obu Penhoelów... Powinieneś zrozumieć twoje położenie... masz do czynienia z trzema ludźmi, którzy nie mają nic do stracenia i którzy być może, maję do ciebie urazę... lecz ci ludzie przekładają osobisty interes nad myśl zemsty... korzystaj więc z ich rozsądku, gdyż jeżeli pominiesz sposobność dziś wieczór, jutro ci ludzie wystąpią jako świadkowie w oskarżeniu o kradzież i morderstwo, jakie Penhoelowie zamyślają przeciw tobie wystosować.
Pontales przycisnął rękami łyse swe czoło.
Donośny głos dał się słyszéć zewnątrz.
— Podawaj prom! — ho... ho!...
Stary przewoźnik poruszył się powtórnie pod swoją kołdrą, jakby ten krzyk ożywił go.
— To on... — szeptał dyszący — poznaję
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1348
Ta strona została przepisana.