Po chwili przestał robić wiosłem.
— On jest sam — szepnął.
— Przybij do brzegu — rzekł Robert.
— Mówią, że pomiędzy Penhoelami i Pontalesami nienawiść panuje przeszło od stulecia... masz więc pierwszeństwo... uderz pierwszy....
— Zgoda! — odpowiedział Pontales posępnie.
Prom przybił do lądu, i prawie zaraz Remigeusz Penhoel skoczył ciężko na pomost.
Nie można było rozróżnić rysów jego twarzy, lecz wszystko w nim okazywało nadzwyczajne wzruszenie.
— Prędzéj, prędzéj — mówił — zniknął na czarnym koniu... lecz może powróci.... prędzéj, prędzéj!...
Wszyscy powstali, lecz Remigeusz nie widział nikogo, mając wzrok zatopiony na brzeg przeciwny.
Pontales był miotany szaleństwem. Robert musiał go wstrzymywać.
— Zaraz, zaraz... — szeptał amerykanin.
Pontales szarpał się pieniąc z wściekłości.
Statek płynął samopas przez kilka sekund.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1351
Ta strona została przepisana.