W salonie wszyscy byli przejęci jedną myślę, nie śmiejąc jéj wynurzyć; każdy mówił do siebie:
— Czyż umrze, nie doczekawszy szczęścia?...
Lica Marty zdawały się bledsze, oddech był coraz słabszy.
— Motko! — przemówiła Blanka ze łzami — czy nie chcesz się przebudzić!...
Cyprjana i Djana wznosiły oczy do nieba, modląc się z całéj duszy.
W tém obie powstały, miłość natchnęła je jedną myślą: wysunęły na środek dwie harfy stojące w kącie salonu i po kilku lekkich akordach, czystym i miłym swym głosem zanuciły piosnkę bretońską, którą dawniéj Marta lubiła z przyjemnością słuchać.
Obecni téj scenie, spoglądali na chorą, zatrzymując oddech.
Po pierwszej zwotce, Marta nie poruszyła się wcale. Ręce Djany i Cyprjany drżały dotykając stron harfy, a głosom ich towaszyły łzy.
W czasie drugiéj zwrotki, słabe westchnienie wydobyło się z piersi Marty. Następnie
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/1356
Ta strona została przepisana.