Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— A kto wie — mówił dalej przewoźnik z spokojnym smutkiem — kto wie, czy to nie ich śmierć przybywa od strony miasta... wysłuchaj mnie Penhoelu — dodał tonem poważnym i przesadnym — gdy ręka Boga cięży nad obcym... strzeż się... dozwól umrzéć obcemu, albo on pozbawi ciebie zbawienia duszy i życia ciała...
Krzyki dawały się słyszéć lecz coraz słabsze.
— Po raz ostatni — rzekł Penhoel ze ściśniętemi zębami — klucz... albo biada tobie!
I gdy przewoźnik nie usłuchał, Penhoel pochwyciwszy go za gardło powalił na ziemię.
Po chwili, podniósł się trzymając w ręku klucz zdobyty i wyskoczył szybko z chaty.
Benedykt Haligan powstał także i wyszedł za nim.
— Penhoelu... mój dobry panie... nie chodź.. zaklinam ciebie na Boga... nasi ojcowie mawiali: „obcy, którego wyratujemy, pozbawia nas zbawienia duszy i życia ciała...“
Remigeusz otwierał kłódkę zamykającą łańcuch promu przytwierdzony do drzewa.