— Ojciec Gréaud napełnił go — odpowiedział Błażéj.
— A więc zesiądź z konia... jeszcze wcześnie... można wypalić fajkę ze starym towarzyszem.
Podróżni zsiedli z koni i zaczepili cugle do drzewa.
Suche liście przestały szeleścić. Towarzysze Bibandiera zachowali postawę nie poruszoną, zdając się oczekiwać rozkazu wystąpienia z szeregu.
Duży pies chudy jak pan jego, wyskoczył z pomiędzy drzew ze spuszczonym ogonem widocznie zgłodniały.
— Ah! mój zuchu — rzekł Robert podając puzderko Bibandierowi — nie pojmuję ciebie... nie masz w świecie kraju, w którymby kilkunastu tęgich chłopców nie mogło sobie dać rady... cóż oni robią te draby?
Biedny bandyta wychylił dużą lampkę gorzałki. To mu cokolwiek pokrzepiło serce odezwał się zatem z uśmiechem:
— A więc to sprawia wrażenie?
Robert i Błażej spojrzeli na milczących bandytów.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/158
Ta strona została przepisana.