żołnierzy, oparł swoją mniemaną fuzję o drzewo i usiadł obok podróżnych.
Wnosząc z rozmowy tych panów, łatwo się domyśleć że Błażej a nawet pan Robert de Blois, pędzili niedawno w Paryżu łotrowskie życie.
Przypominali sobie teraz rozmaite sztuczki. Nasi podróżni i Bibandier składali wzorowe towarzystwo.
Puzdro wysączało się dość szybko.
Bibandier uskarżał się na przeciwności jakich doznawał od czasu ucieczki z Brestu.
— Przekonywacie się przecież — mówił smutnie — że się staram usilnie żyć uczciwie, lecz zdaje mi się że będę zmuszony nakoniec ażeby nie umrzéć z głodu, zjeść mego medora.
— Chuda to będzie pieczeń — odezwał się Błażej.
Medor zawył żałośnie.
— Z mojemi ludźmi i przemysłem — zarabiam zaledwie pięć su dziennie... Medor przynosi mi czasem kunę którą gotuję.... to są dni uroczyste... zjadamy ją razem... w inne dni trzeba pościć.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/161
Ta strona została przepisana.