Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Nie znam nikogo w Nowym-Yorku — rzekł Penhoel.
P. Blois spuścił oczy. Spojrzenie jego przelotne i szybkie ukradkiem odbyło przegląd na około stołu.
— Czy pan jesteś pewnym tego?
Przypatrywał się jednocześnie pani która zachowywała swój uśmiech powabny i łagodny, oraz panu i staremu stryjowi który w zamyśleniu spuścił głowę.
Za nim Penhoel odpowiedział, Robert przemówił, powolnym i cichym głosem:
— Czy Ludwik Penhoel jest już zapomnianym w domu ojca swego?...
Jeżeli Robert chciał wymierzyć silny pocisk, powinien był być zadowolonym ze sprawionego wrażenia.
Chmura zasępiła jednocześnie wszystkie czoła. Wszystkie spojrzenenia w dół się spuściły.
Penhoel, który w tej chwili podnosił szklankę do ust, upuścił ją.
Pani drżała, blada i niewzruszona.
Stryj Jan niedowierzał swemu słuchowi.
Powstawszy przez pół, oparł się oburącz