Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/240

Ta strona została przepisana.

ło bladło pod brązową powłoką skóry — nigdy żywy!... nigdy!
W twarzy jego przed chwilą tak oziębłéj, malowało się nadzwyczajne wzruszenie.
— Milordzie — rzekł kapitan.
Montalt przerwał mu znowu:
— Jabym miał stąpić na ziemię Bretanii! — dodał z powiększającym zapałem — ja... ja... nie wiész, że jestem nieprzyjacielem wszystkiego co tylko nosi nazwę bretońską... Czy bretończyk jest człowiekiem?... Ja który rozrzucam złoto pełnemi garścmi, patrzéć będę na klęczącego bretończyka żebrzącego jałmużny i nie dam mu kawałka chleba.... o! nawet tu... w moich oczach — dodał wskazując ręką na morze z poruszeniem gwałtowném — gdybym widział tonącego bretończyka... słyszysz mnie... nie podałbym mu ręki.
Kapitan spoglądał na Montalta z zadziwieniem. W oczach zimnych ludzi, nagłe wybuchy gniewu którego przyczyny nie odgadują, stanowią dowód słabości.
Kapitan odwrócił sie do gruppy majtków stojących na około maszyny i oczekujących rozkazów.