Spojrzenie jakie Montalt zwrócił na niego, ostudziło jego uniesienie i żałował prawie tego co wyrzekł.
— Czyliż wiem o tem?... — wymówił nabob oschłym tonem zdawającym się pokrywać głębokie zniechęcenie.
Poczém zmieniając nagle mowę, zapytał:
— Jak się nazywasz?
— Wincenty.
— Wincenty imię, lecz... z nazwiska...
Przed chwilą, majtek byłby może zadość uczynił jego ciekawości, lecz spojrzenie Montalta przywróciło mu jego podejrzliwość.
— Jestem pierwszym z mojéj rodziny — rzekł — który służyłem cudzoziemcom... wstydziłbym się tutaj wymienić nazwisko mego ojca.
Nabob przytłumił ziewanie i wzrok jego przybrał wyraz ociężałego znudzenia które się zdawało być jemu właściwém.
— Wolno każdemu — rzekł — położyć zaufanie podług swego rozumienia... wybacz że ci zadam jeszcze jedno zapytanie... czy mogę być mu w czym użytecznym?
To było wymówione bardzo ozięble, i
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/251
Ta strona została przepisana.