szalony... szaleńszy od tych nieszczęśliwych, których przykuwają do łoża za kratami żelaznemi.
Nabob słuchał teraz z zwrastającą ciekawością.
Wincenty przeciwnie wachał się daléj mówić. Zastanowiwszy się przez chwilę, odezwał się zwolna z widoczném wysileniem:
— Pewnego dnia była uczta w pałacu... jest temu blisko pół roku... był to jeden z dni pięknych wyprzedzających porę i w których słońce wiosenne rozpościera palące promienie.
— Powietrze było ciepłe; najlżejszy powiew wiatru nie wzruszał puszczającej się trawki.
— Byłem słaby od kilku tygodni, i co noc trzęsła mnie febra, która zdaje się wydobywać z naszych bagien Ule i Villaine
— Ah! — odezwał się Montalt — jesteś więc z Ule i Vilen.
— Tak... tego dnia przypominam sobie, byłem bardziej cierpiącym... przy stole zaledwie mogłem dosiedziéć.
— Wincenty — rzekł do mnie mój stryj — pij jak mężczyzna, albo połóż się w łóżko.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/258
Ta strona została przepisana.