Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/262

Ta strona została przepisana.

Montalt nie okazał żadnéj oznaki, lecz twarz jego wyrażała niewymowne męczarnie.
Nie słuchał już majtka, który kończył:
— Ujrzałem ją nazajutrz — mówił — anioły nie domyślają się złego... nie poznała mnie, nic nie wiedziała... uśmiechała się...
Wincenty zakrył sobie twarz rękami.
Nastąpiło długie milczenie.
W tym majtek uczuł żelazną rękę śćiskającą jego ramię; opuścił ręce założone przed oczyma i spostrzegł wysoką postać naboba stojącego niewzruszenie.
Montalt był tak bladym jak widmo. Uśmiech goryczy i boleści krasił jego usta.
W spojrzeniu jego malowało się odurzenie obojętne i przejmujące
— Od kogo dowiedziałeś się tej historyi? — zapytał cichym i przerywanym głosem.
Wincenty otworzył zdziwione oczy.
— Odpowiedz mi!... — rzekł nabob wstrząsając go gwałtownie za ramię — czy wiedziałeś na co się narażasz, przychodząc do mnie ażeby powiedziéć że jestem podłym i nikczemnym!