dobnym słabościom... nie trzeba się o to troszczyć.
— Dobra mamo... ty zawsze mnie uzdrawiasz i pocieszasz... gdyby nie ty, gdy mnie napadną te boleści, lękałabym się żebym nie umarła.
— Ty miałabyś umrzeć!... — powtórzyła Marta siadając obok córki.
— Gdybyś wiedziała... — odezwała się Bianka — dawniej gdym była małém dzieckiem, często chorowałam, lecz ta słabość nie była podobną do cierpień jakich teraz doznaję... czasami cóś się we mnie wstrząsa, oddech mi się zatrzymuje i serce bić przestaje.
Zatrzymawszy się, ukryła głowę na łonie matki i dodała z cicha:
— Oh! czasami też lękam się... bardzo się lękam...
Spojrzenie pani było błędne. Słowa Blanki nie były przez nią dosłyszane.
W czasie krótkiego milczenia które nastąpiło, rumieniła się i bladła kolejno. Parę razy otwierała usta jakby chciała zrobić zapytanie.
Nie ośmieliła się wszakże.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/335
Ta strona została przepisana.