Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/337

Ta strona została przepisana.

bliczu Marty. Mówiła całując córkę po każdym ustępie.
— Wierzę ci, czyżby mogło być inaczej... czyliż nie wiesz jak ciebie kocham... a jednakże...
Zatrzymała się, smutek zasępił jej lica.
— A jednakże?.. — powtórzyła Blanka.
— Mój Boże, mój Boże — myślała Marta której pozorna swoboda źle pokrywała powracającą niespokojność — spraw to ażebym się omyliła, niech mnie raczej bardziej obarczają inne cierpienia.
— Chciałam powiedzieć — odezwała się głośno — że to nie jest twoją winą biedna Blanko... Dzieci nie są zdolne widzieć jasno w głębi serc swoich... przypominam sobie mój wiek młody.
— Jakżeś musiała być piękną i kochaną — szepnęła Blanka, spoglądając na matkę z uwielbieniem dziecinnéj miłości.
— Byłam mniej piękną od ciebie i utraciłam matkę... Oh! zdaje mi się że gdyby moja matka żyła, moje życie byłoby inne... lecz cóż mówię? — dodała miarkując się i czerpiąc w swém męztwie władzę do wywołania u-