Poczém padłszy na fotel zakryła twarz rękami.
Pozostała długo w téj postawie. Jéj oczy były suche i pałające, łkania rozdzierały jéj piersi.
— Mój Boże!.... mój Boże!... wymówiła stłumionym głosem — już dawno jak cierpię... odjąłeś mi szczęście w pierwszéj młodości i nie uskarżałam się... widziałam Twoją rękę ciążącą nad domem Penhoelów; widziałam obcą, która moje miejsce zajęła... słyszałam śmiertelną pogróżkę nad moją głową i nie szemrałam jeszcze.... Lecz moja córka... mój Boże! moja córka!
Łzy sączyły się przez jéj palce.
— Moja córka! — powtórzyła z obłąkaniem — przeciw temu ostatniemu ciosowi jestem zbyt słabą.... Ulituj się nademną mój Boże, gdyż jestem biedną opuszczoną!... żadnego przyjaznego głosu, któryby mnie pocieszył... żadnéj ręki, któraby mnie obroniła.
Zdawało się jéj, że w téj chwili dwa westchnienia odpowiedziały na jej skargę.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/347
Ta strona została przepisana.