— To są kłamcy — zawołała dziewica; — kłamcy i złośliwi... nie zrozumiałam dokładnie ich słów, lecz tak mówili:
— „Pan Penhoel nie może niczego odmówić p. Robertowi, a ten życzy sobie ażeby Blanka była jego żoną.”
Dotąd zrozumiałam, lecz dodali jeszcze:
— „Pani jest w tym samym położeniu jak jej mąż, nie może odmówić... z tém wszystkiém, ponieważ jest dumną i gdy kobiety narażają się na wszystko gdy idzie o los dziecka, pan Robert tak rzeczy ułożył, że Marta Penhoel będzie zmuszoną oddać mu sama rękę panny Blanki”
— A więc to on!... — i jéj zimne ręce drżały w dłoniach dziewic.
Powstawszy nagle, zbliżyła się do łóżka Blanki.
Przez chwilę przypatrywała się spokojnéj i pogodnéj twarzy dziecięcia, które zdawało się uśmiechać.
— Chodźcie! — zawołała głuchym i zwięzłym głosem.
Cyprjana i Djana zbliżyły się.
— Klęknijcie — rzekła Marta.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/383
Ta strona została przepisana.