— Moja siostro... moja siostro — mówiła Cyprjana — idźmy po księdza... bo może jesteśmy w izbie umarłego.
Najlżejsze poruszenie przewoźnika nie zaprzeczyło tej uwadze. Leżał rozciągnięty mając usta i oczy otwarte; z rękami na krzyż założonemi, podobny do posągu leżącego, jakie się dają widziéć na nagrobkach.
— Benedykcie! mój biedny Benedykcie!... — wołała Djana — wszak ci wiadomo że ciebie kochamy... dla czegóż nas tak zatrważasz? Przyszłyśmy dzisiaj zbyt późno, lecz to nie z naszéj winy... Benedykcie odpowiedz nam!
Jeszcze milczenie. Cyprjana doznawała dreszczu w żyłach, jéj nogi uginały się pod lekkim ciężarem jej ciała.
Djana zbliżywszy się do wezgłowia Benedykta, rzekła:
— Może miałeś pragnienie, i nie mogłeś powstać ażeby się napić... biedny... wzywałeś nas... godzina w któréj ciebie zwykle odwiedzamy minęła i sądziłeś żeśmy o tobie zapomniały.
Ciągle toż samo milczenie, Cyprjana
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/455
Ta strona została przepisana.