ranem, wzniósł swoje siwe oczy, w których się malowała skromna duma połączona z ciekawością.
— Ah; ah! w Paryżu... w wielkiém mieście... i któż to tam mówi o ojcu éóraud.
— Otóż sęk! — pomyślał Śpioch.
Robert z uśmiechem pieszczotliwego wyrzutu przemówił.
— Oh! Panie Géraud!... biedny człowiek... zasmuciłby się bardzo gdyby ciebie słyszał... jak to! nie masz więc przyjaciół w Paryżu?
— Wistocie — odpowiedział oberżysta — nie znam tam nikogo.
— Źle idzie — pomyślał Błażej.
— Słysząc go mówiącego o tobie — odezwał się Robert — nigdybym nie przypuszczał żeś mógł o nim zapomniéć. A
— O kimże przecie?
— A więc mam wymienić jego nazwisko — mówił Robert zwolna jakby chciał po zostawić czas do namysłu oberżyście.
W spokojnej i uśmiechającej fizjonomji jego, nie można było destrzedz śladu pomieszania.
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/50
Ta strona została przepisana.