swoim szerokim kapeluszem. Oziębła bezczelność tego hultaja Bibandiera jak go nazywał wgłębi swego serca, nie zwiastowała mu nic dobrego; pan Hiven myślał o swym opuszczonym domu.
Błażéj przybliżył się do Roberta okazującego zniecierpliwienie i rzekł:
— Jeżeli nie pozostawisz mu swobody w działaniu, to nic nie dokażemy téj nocy.
— Niech nam się przynajmniéj wytłómaczy — odrzekł Robert.
— Co się tycze tego — rzekł Bibandier rozciągnąwszy się na trawie — zaraz usłyszysz program Amerykaninie....
Robert zadrżał. Od lat trzech nikt go nie nazwał podobnie, i w tym przeciągu czasu biedny Bibandier w każdéj okoliczności okazywał mu najgłębszy szacunek.
Błażéj śmiał się na stronie z pomieszania pana swego; były zaś ułan rzekł daléj:
— Jak widzę tylko Śpioch i ja, jesteśmy najrozsądniejsi tutaj.
Błażéj przestał się śmiać.
— Pan prawnik — mówił Bibandier — który mniema że się dobrze ukrył pod sło-
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/512
Ta strona została przepisana.