Zdawało się im, że wszyscy goście dostrzegli ich trwogę i odgadli znaczenie ukazania się grobowéj twarzy ułana, która się widziéć dawała za uchylonemi skrzydłami parawanu.
To zjawienie trwało tylko chwilę. Gdy czterej wspólnicy ośmielili się po raz drugi spojrzéć w tąż samą stronę, Bibandier już zniknął.
Szedł on chodnikiem prowadzącym do próżnéj altanki. Po drodze, nie wiedząc co robi, gasił lampy jakby światło raziło jego oczy; skutkiem czego nastąpiła zupełna ciemność około altany, przed którą się zatrzymał.
Nie długo czekał. Zaledwie bowiem upłynęła minuta, gdy wszyscy wspólnicy zebrali się przybywając jeden po drugim.
Nikt nie śmiał go badać.
— I cóż? — przemówił Bibandier stłumionym głosem — nie jesteście widzę ciekawi mojéj historji?
Było coś dziwnego i uroczystego w głębokiém wzruszeniu tego nielitościwego bandyty, który tak długo zachował zimną wesołość
Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/530
Ta strona została przepisana.